poniedziałek, 25 listopada 2013

Rozdział 11 "...Cześć siostrzyczko..."

    Siedzieliśmy na przeciwko siebie i w milczeniu jedliśmy śniadanie przygotowane przez Louisa. Żadne z nas nie kwapiło się do rozmowy. sprzątnęłam po sobie brudne naczynia.
- Muszę jechać do szpitala- powiedziałam kończąc kawę.
- Jas usiądź na chwilę- poprosił mnie Louis. Grzecznie spełniłam jego prośbę.- Ta noc... To co się zdarzyło do niczego cię nie zobowiązuje. Jesteśmy dorosłymi ludźmi. Możemy dalej się przyjaźnić.- Widziałam ból w jego oczach. Sama też mogłam stwierdzić, że ta noc zmieniła wszystko. Nie chciałam wracać do punktu wyjścia.
- Cofanie się jest nie w moim stylu. Daj mi kilka dni, poukładam sobie wszystko.- Wstałam z krzesła i ukucnęłam na przeciwko niego.- Ciągle łapię się na tym, że chcę więcej.
- Co cię powstrzymuje?
- Strach- odpowiedziałam.- Strach przed tym, że jak zażądam więcej stracę to co mam, że stracę ciebie.
- Czyli boimy się tego samego. 
    W jednej chwili znalazłam się na stole. Louis przyciskał mnie do drewnianego blatu i zachłannie całował.Nie byłam mu dłużna, oddawałam każdy pocałunek z taką samą żarliwością. Moje dłonie padały jego umięśniony tors. Zamknęłam oczy delektując się każdym dotknięciem, smakując doznania. Nie mogłam złapać oddechu, a moje serce biło z niewyobrażalną prędkością. Nagle drzwi mojego mieszkania się otworzyły. Oderwaliśmy się gwałtownie od siebie. Nadal leżąc na stole z niedowierzaniem patrzyłam na Lucasa stojącego na moim progu.
- Cześć siostrzyczko - powiedział wchodząc do środka. Swój wojskowy worek rzucił na podłogę. Wpadłam mu w ramiona.- No wiesz długo mnie nie było, ale myślałem, że masz inne zajęcie.
- Idiota- zupełnie zapomniałam o Louise.- Pieprzony idiota. wiesz jak ja się o ciebie martwiłam. Co ja tutaj przeżywałam?
- Na pewno dobry seks- zaśmiał się mój brat.
- Wiem, że żyjesz więc możesz już wyjść.- Odwróciłam się do niego plecami.- Na co czekasz?
- Jas nie miałem jak się odezwać. Wszystko ci wyjaśnię, ale najpierw ty mi przedstaw tego chłopaka.
- Jestem Louis.- Odezwał się mój przyjaciel.- Jasmine ja już pójdę. 
- Młody nie zapomnij ubrań.- To jedno zdanie rozładował całe napięcie.
- Ja muszę jechać do szpitala. Przyjechaliśmy moim autem, więc się odwiozę.- Odwróciłam się w stronę Lucasa.- A ty posadź swój tyłek i nigdzie go nie ruszaj do wieczora. Później się z tobą policzę. 
    Złapałam Louisa za rękę i poprowadziłam go do sypialni. Z jednej z szuflad wyjęłam mu t-shirt Lucasa, bo jego koszula była we krwi. Starałam się nie patrzeć jak zakłada ciuchy.
- Właściwie mamy jeszcze kilka minut.- Tym razem to ja zaatakowałam jego usta. Louis szybko zorientował się w nowej sytuacji. Złapał mnie za tyłek i podniósł do góry. Owinęłam nogi wokół jego pasa. Wplotłam palce w jego włosy przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Całowaliśmy się dopóki nie zabrakło nam oddechów.- Teraz ja idę się ubrać. - Z szafy wyjęłam jakieś ciuchy i zniknęłam w łazience.
    Wzięłam szybki prysznic. Ubrałam się w czarne rurki i beżową bluzkę z cekinami. Wysuszyłam włosy i na boso wróciłam do sypialni. Z szafy wyjęłam czarne botki na obcasie. Wzięłam jeszcze swoje dokumenty i czarny płaszcz.
- Możemy iść- odezwałam się do Louisa.
- Działasz jak błyskawica.
- Lata praktyki. Lubie sobie posapać, a do pracy muszę wstać o szóstej rano.- Uśmiechnęłam się do niego.
    Przemierzałam szpitalny korytarz, od ścian echem odbijały się stukot moich obcasów. Na swój dzisiejszy strój założyłam tylko biały fartuch. Teoretycznie miałam dzisiaj wolne. Zanim trafiłam do sali Harry'ego musiałam zajrzeć do dyżurki i sprawdzić jego badania.
- Wow- odezwała się Alex.- Ty jednak nosisz coś innego niż fartuch.
- Tak. Czy to aż takie dziwne?- Nie czekałam na jej odpowiedź tylko sięgnęłam po kartę Harry'ego.- Parametry w normie, wybudził się już- mruczałam pod nosem, a moja przyjaciółka kiwała głową potwierdzając moje słowa.
- Fachowa robota. Chłopak będzie żył.
- To dobrze. Nie lubię tracić pacjentów.- Stwierdziłam.- W moim gabinecie jest cała szuflada czekolady.- Alexandra była w szóstym miesiącu ciąży i czekoladę mogła jeść kilogramami.
- Kocham cię normalnie.
    Uśmiechnęłam się i wyszłam. Szybko trafiłam na OIOM. Zamieniłam parę słów z pielęgniarką i weszłam do sali Stylesa.
- Mam nadzieję, że nie napracowałam się na marne?- zapytałam.
- Chciałem rzucić, ale oni tak łatwo nie odpuszczają- powiedział słabo.
    Zanim zdążyłam cokolwiek mu odpowiedzieć, do sali wpadł Louis. Widziałam jego uśmiech, który pojawił się na ustach. Ze mnie przeniósł swoje spojrzenie na Harry'ego. 
- Ty głupi gówniarzu...- warknął, ale przed dalszą reprymendą powstrzymałam go wzrokiem.- Teraz tylko spróbuj wziąć, a sam poślę cię na tamten świat.
- Chcesz zepsuć moją koronkową robotę.- Wszyscy się roześmialiśmy. Harry z grymasem bólu złapał się za brzuch.- Daj spojrzę na rany.- Chłopak się nieco speszył.- Wiesz jestem lekarzem.


No i napisałam następny, chociaż nie wiem czy zasłużyliście. Ktoś to wogóle czyta?

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 10 "...Już dobrze..."

Louis
    Wróciłem do domu. Pisząc sms'y z Jas wszedłem po schodach. Lubiłem spędzać z nią czas, nawet te krótkie chwile między jej operacjami. Musiałem uważać, aby się w niej nie zakochać. Ledwo pozwoliła mi na przyjaźń. Na nic więcej z jej strony nie mogłem liczyć. Zdziwiły mnie przetwarte  drzwi. Wszedłem do środka. Zamarła patrząc na nieprzytomnego Harry'ego. Krew rozlewała się na jasnych panelach. Zatrzymałem się na chwilę, ale kolejny sms od Jas mnie obudził zadzwoniłem po pogotowie i wybrałem numer na pogotowie. Po rozmowie z sanitariuszami zadzwoniłem do Jasmine.
- Jas on się wykrwawia.- Mój głos drżał, a ręce miałem całe we krwi.
- Kto?
- No Harry. Znalazłem go.
- Zadzwoniłeś na pogotowie? Weź jakąś szmatę i przyłóż do rany. Mocno trzymaj, żeby się nie wykrwawił.- Zrobiłem jak kazała.
Jasmine
    Przyszykowałam wszystko na przyjazd karetki. Na izbę wjechały nosze. Spojrzała na Louisa, który szedł za sanitariuszami i podeszłam do Harry'ego, a ze mną reszta lekarzy. Louis stał bezradny na środku.
- Niech ktoś zaprowadzi go do mojego gabinetu- rozkazałem jednej ze stażystek.
    Dopiero teraz miałam okazję przyjrzeć się ranom chłopaka. Zamknęłam oczy próbując odgonić niechciane wspomnienia. Stałam nad nim niezdolna wykonać, żadnego ruchu.
- Może wezwę kogoś innego?- zapytała Alex.
- A jest ktoś lepszy niż ja?
    Weszłam do swojego gabinetu. Po dwunastu godzinach łatania wnętrzności Harry'ego jedyne o czym marzyłam to sen. Zapaliłam światło i na kanapie spostrzegłam Louisa. Z zamkniętymi oczami opierał się o poduszki na kanapie. Zupełnie o nim zapomniałam.
- Co z nim?- zapytał cicho.
- Połatałam go, ale nic więcej nie mogę powiedzieć. Wszystko się okaże.- Przysiadłam na brzegu biurka i wpatrywałam się w niebieskie oczy Louisa.- Mogę kazać komuś odwieźć cię do domu.- Na jeansowej koszuli malowała się wielka plama krwi.
- Jesteś samochodem?- Pokiwałam twierdząco głową.- Chodź odwiozę cię.- Złapał mnie za ręce i poprowadził w stronę drzwi.
- Ale ja...
- Powinnaś odpocząć, pójść spać i zjeść coś porządnego. Jesteś na nogach więcej niż 16 godzin.- Nie powiedziałam już nic tylko pozwoliłam się mu prowadzić. Usadził mnie na miejscu pasażera, a sam zajął miejsce kierowcy. Pojechaliśmy. Zaprowadził mnie pod same drzwi.
- Może napijesz się herbaty?- zapytałam podchodząc do zlewu w kuchni. Odkręciłam ciepłą wodę i zaczęłam myć ręce. Przymknęłam oczy i wspomnienia, z którymi tak długo walczyłam opanowały cały mój umysł. Próbowałam zmyć z rąk krew, której na pewno na nich nie było. Poczułam jak ktoś mnie obejmuje. Okręciłam się w ramionach Louisa. Czoło oparłam o tors Louisa. 
- Już dobrze- powiedział cicho głaszcząc mnie po włosach.
- Nigdy nie będzie dobrze. To zawsze będzie we mnie. Za każdym razem kiedy trafia się taka osoba jak Harry i to wszystko wraca.
- Nie płacz, nikt nie jest wart twoich łez.- Podniosłam głowę do góry i spojrzałam w jego oczy. Utonęłam w tym jego oceanie.
- Chcę zapomnieć.
    Mój głos przypominał skrzek żaby, tak był zachrypnięty od płaczu. Louis pochylił się do przodu i w delikatnej pieszczocie pocałował mnie w usta.Od tak dawna nikt nie całował mnie w ten sposób. Moje serce stanęło, a w płucach zabrakło powietrza. Pozwoliłam prowadzić mu się w stronę sypialni. Drżącymi palcami odpinałam guziki poplamionej koszuli. Po kilku, jak dla mnie za długich chwilach, tkanina leżała na podłodze. Palcami badałam umięśniony tors chłopaka. Przez głowę zdjął ze mnie bawełnianą bluzkę z długim rękawem. Jego dłonie wędrowały wzdłuż mojego ciała. Złapał mnie w tali i gwałtownie przyciągnął do siebie. Czułam jego ciepły na swojej szyji. Przygryzł płatem mojego ucha. Jego dłonie powędrowały do brzegu niebieskich spodni. Kucał zsuwając z moich nóg niebieski materiał. Leżałam na łóżku i poddawałam się jego czułemu dotykowi. Czułam się jak rażona piorunem. Oddychałam z trudem próbując się otrząsnąć. Patrząc mi w oczy z największą delikatnością zagłębiał się w moim wnętrzu. Zbudził moje serce, które jak dotąd było uśpione.
    Obudziłam się sama, co było dla mnie szokiem. Nie wiem czemu chciałam obudzić się w jego ramionach. Wstałam z łóżka i z jednej z szuflad wyjęłam koszulkę Luca. Przeciągając się weszłam do kuchni. Ku memu zdziwieniu Louis w samych bokserkach stał przed kuchenką i coś gotował. Podeszłam do niego i objęłam go od tyłu.
- Dziękuję- szepnęłam.
- Nie ma sprawy.- Poczułam coś w głębi serca, patrząc w jego oczach. Jego spojrzenie było inne, bardziej czułe. Czułam, że ta jedna noc zmieniał między nami wszystko.

piątek, 8 listopada 2013

Rozdział 9 "...No weź uśmiechnij się..."

Jasmine
    Przechodziłam przez tłum imprezowiczów. Od głośnej muzyki bolała mnie już głowa. Dawno nie imprezowałam, zmieniłam się. Wolałam książki od głośnej muzyki. Teraz także mnie irytowała. Podeszłam do szklanych drzwi prowadzących na balkon. Złapałam za klamkę i wyszłam na zewnątrz. Dobrze, że alkohol rozgrzewa. O balustradę opierał się Harry. Palił i byłam w stu procentach pewna, że to nie są tylko papierosy. Przed chwilą kłócił się z Louisem. Ustałam obok niego. Patrząc w jego rozszerzone źrenice doskonale wiedziałam na czym polega problem.
- To nie pomaga- stwierdziłam.- Później jest jeszcze więcej problemów niż na początku.
- Skąd ty możesz wiedzieć? Nasza święta lekarka brała?
- Nie raczej patrzyłam jak to świństwo niszczy człowieka- odpowiedziałam, łamiąc swoją najświętszą zasadę, nigdy nie wracać do przeszłości.
- Nawet jakbym chciał z tym skończyć, nie mogę.- W jego głosie było słychać strach, jakby się bał, że to nie minie.
- Możesz. Jesteś na bardzo dobrej pozycji. Masz przyjaciół, którzy z chęcią ci pomogą.- Chciałam już odejść, bo było mi zimno.
- Oni mnie już przekreślili- stwierdził smutny.
- Nie prawda Harry.- Posłałam mu szeroki uśmiech i wróciłam do środka.- Masz jego, a on nie pozwoli ci się stoczyć.- Tych słów już nie usłyszał.
Lucas
    Szedłem już bardzo długo, słońce paliło niemiłosiernie. W oddali zobaczyłem samochód. Byłem na otwartej przestrzeni i nie miałem gdzie się ukryć. Żadnej broni, wyrok śmierci miałem już napisany. Pogodzony z własną śmiercią stawiałem krok za krokiem posuwając się na przód. Terenówka zatrzymała się przede mną.
- Ej ty mówisz po angielsku? - zapytał mnie jeden z nich.- Kim jesteś?
- Jestem starszym sierżantem brytyjskiej armii Lucas Black.- Jak umierać to tylko pod własnym nazwiskiem. Ku mojemu zdziwieniu obaj mi zasalutowali.
- Panie sierżancie szukamy pana od dawna. Proszę wsiadać.
    Jednak dotrzymam obietnicy. Z ulgą zająłem miejsce w samochodzie. Dostałem wodę. Nie wiedziałem gdzie ci dwaj mnie wiozą. Zatrzymali się w jakiejś bazie wojskowej. Zaprowadzili mnie do swojego przełożonego. Zasalutowałem przed oficerem.
- Proszę siadać, pokonał pan masę kilometrów.
- Moi ludzie? Co z nimi?
- Gdybym ja miał takich ludzi jak pan. Część jest już w Londynie. Brakowało nam pana i kaprala Stars.
- Kapral nie żyje.
- Wiemy. Mamy zamiar poinformować żonę.
- Czy ja mógłbym panie oficerze zrobić to sam? Obiecałem Matto... kapralowi, że to zrobię. Musiałem go zostawić, przynajmniej chcę dotrzymać obietnicy.
- Oczywiście. Zbada pana nasz lekarz. Za jakieś dwa tygodnie powinien pan być w domu.
Louis
    Siedzieliśmy w szpitalnym bufecie i piliśmy kawę. Na tylko tyle mogłem ją namówić. Siedziała na krześle  wzrokiem utkwionym gdzieś w ścianę popijała niesłodką kawę. Myślami była daleko od krzesła na którym siedziała. Smutek bił od niej na kilometr. 
- No weź uśmiechnij się-poprosiłem.
- Nie mam ochoty, ani żadnego powodu.
- Powiedz mi co się stało, może jakoś pomogę.- Zawahała się na chwile zanim cokolwiek powiedziała.
- Mój brat jest w wojsku, nie miałam od niego żadnych wiadomości. Nie odzywa się całe pół roku.
- Będzie dobrze, zobaczysz. Jak nic pewnie niedługo stanie w twoich drzwiach.
- Mam nadzieję.- Ani trochę nie poprawił się jej humor.- Tak bardzo się o niego martwię.
- No już dobrze.- Wstałem ze swojego krzesła i podszedłem do Jas. Mocno ją przytuliłem. Miała w sobie tyle smutku, nikt chyba nie wycierpiał co ona. Odkrywałem kawałek po kawałku, próbując jakoś jej pomóc, wrócić jej szczęście.



Boże, ale długo mnie tutaj nie było. Czeka ktoś jeszcze na rozdział? Mam nadzieję, że tak. Jutro, a najpóźniej w niedzielę będę miała dla was niespodziankę.

sobota, 7 września 2013

Rozdział 8 "... Jedna kawa..."

Dwa tygodnie później
Louis
    Nie mogłem zapomnieć, o tych smutnych niebieskich oczach, o pięknym uśmiechu na jej ustach, o brzmieniu jej głosu. To było śmieszne, przecież ja tylko raz z nią rozmawiałem. Harry zawiózł mnie do szpitala. Grzecznie nosiłem ten durny, mało wygodny kołnierz przez całe dwa tygodnie. Szyja, która bolała mnie od jakiegoś czasu, przestała boleć. Siedziałem w poczekalni i czekałem aż pojawi się pani doktor Jasmine Black. W końcu ją zobaczyłem. Szła smutna i bawiła się wisiorkiem na swojej szyji.
- Dzień dobry pani doktorko- powiedziałem podchodząc do niej. Wisiorek był para nieśmiertelników. Spojrzałam na mnie i lekko się uśmiechnęła.
- Widzę, że pana nigdy nie opuszcza dobry humor.
- Święta nie długo. Jak tu się nie cieszyć.
- Zapraszam do gabinetu. Zobaczymy czy z pana szyją lepiej.
    Zrobiła mi jakieś tam badanie i powiedziała, że jestem zdrowy. Zdjęła kołnierz i pożegnała.
- Pani doktorko- krzyknąłem za nią.
- Tak.- Odwróciła się do mnie.
- Da się pani wyciągnąć na kawę.
- Może innym razem- powiedziała z uśmiechem.
- Będę próbować.
Jasmine
Nie wiedziałam, że Louis mówił na poważnie. Co dziennie przez ostatnie dwa tygodnie, próbował zaprosić mnie na kawę. Miałam tylko dzisiaj dyżur na rano. Jakoś wszyscy uparli zapraszać mnie gdzieś. Nowy chirurg też próbował mnie gdzieś zaprosić. Właśnie próbowałam się ładnie wymigać, kiedy zobaczyłam Louisa.
- Nie mogę z tobą nigdzie wyjść bo jestem umówiona.- Z daleka pomachałam dla Louisa. Lepsza kawa z nim, niż z tym staruchem. Szybko się pożegnałam i pobiegłam w stronę chłopaka.- Ratujesz mi życie.
- Czyli jednak pójdziesz ze mną na kawę.
- Tylko jedna kawa.
    Siedzieliśmy w małej kawiarence i popijaliśmy gorącą czekoladę. Przy nim uśmiech nie schodził mi z twarzy. Odprowadził mnie do domu. Nawet dorobiłam się jego numeru telefonu. 
    Sylwestra planowałam spędzić sama w domu, przy wini i dobrym filmie. Louis mi na to nie pozwolił. Stałam w bieliźnie w swoim pokoju. Dłonią przejechałam po białym materiale. Dawno tak się nie ubierałam. Założyłam białą sukienkę na jedno ramie i czarne szpilki. Dobrałam do tego biżuterie i gotowa czekałam na Louisa. Miał po mnie przyjechać.
Lucas
    Razem z moim podwładnym ukrywaliśmy się w ruinach jakiegoś domu. Był młodszy ode mnie o jakieś dwa lata. Ranny w nogę za daleko nie mógł nigdzie iść. Od jakiegoś miesiąca się ukrywamy po takich domach. Dzisiaj Nowy Rok. Tęskniłem za moją siostrą. Z kieszeni mundury wyjąłem jej zdjęcie. Uśmiechała się do mnie z fotografii
- Dziewczyna?- zapytał Matt.
- Młodsza siostra. Obiecałem jej, że wrócę.- Pierwszy raz dopuściłem do siebie myśl, że mogę zginąć.
- Ja mam żonę. Jest w trzecim miesiącu ciąży.- Matt podniósł się na rękach do pozycji siedzącej.- Panie sierżancie mam prośbę. Jak zginę mógłbyś czasem zobaczyć co u nich. Mieszkają w Londynie.
- Nie zginiesz. Dowiozę cię w jednym kawałku.
- Nie oszukujmy się. Umrę tutaj. Proszę mi obiecać.
- Obiecuję.
    Z kieszeni wyjął kawałek papieru i długopis. Zapisał coś i podał mi go. Okazało się, że to fotografia pięknej blondynki. W chwili kiedy do moich rąk trafiła fotografia usłyszeliśmy samolot. Obaj wiedzieliśmy, że zaraz obaj zginiemy.
- Uciekaj. Obiecałeś siostrze, że wrócisz.
    Nie chciałem go posłuchać. Nigdy nie zostawiłem żadnego żołnierza. Jeszcze raz spojrzałem na fotografię. Świst spadającej bomby. Biegłem ile sił w nogach. Z oddali widziałem ogień, a później dym.
- Zaopiekuję się nimi- powiedziałem.


Tan wyszedł mi krótszy, ale mam nadzieję, że się wam podobał. Mile widziane komentarze i do następnego.

sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 7 "...Pani doktorko..."

Jasmine
    Siedziałam przy wysepce i patrzyłam na parujący kubek kawy. Dzisiaj czeka mnie nocny dyżur na izbie. Nie za bardzo je lubię, bo w nocy trafiają się najczęściej pijacy. Dla mnie to było bezsensowne upijać się do takiego stanu, żeby trafić do szpitala. Wizję kolejnych śmierdzących i obrzyganych ludzi przerwał mi dzwonek do drzwi. Zerwałam się z wysokiego krzesła i pobiegłam otworzyć. W drzwiach stał listonosz. Strasznie się cieszyłam, bo czekałam na list od Luc'a. Jest na misji w Afganistanie i nie miałam od niego żadnych wiadomości. Bardzo się o niego martwiłam. 
- To z armii- powiedział listonosz podając mi dużą i grubą kopertę.
    Podpisałam kwitek i drżącymi palcami odebrałam przesyłkę. Położyłam ją na wysepce i zastanawiałam się czy na pewno chcę wiedzieć co jest w środku. Chyba wolałam żyć w niewiedzy. Pozostawiłam ją na blacie w kuchni i zabrałam się za sprzątanie. Co wchodziłam do kuchni mój wzrok wędrował na prostokątna kopertę. W końcu ją otworzyłam. Ze środka wypadły nieśmiertelniki na metalowym łańcuszku. Wyjęłam kartkę ze środka. Z całego listu zrozumiałam tylko jedno słowo ZAGINĄ. Siedziałam na podłodze i płakałam. Tylko dwa razy w życiu byłam w takim stanie. Po śmierci rodziców oraz przed pogrzebem Willa.
6 Lat wcześniej
    Rano jak wstałam myślałam, że nie mam więcej łez do wypłakania. Ubrana w koszulkę Willa, która była przesiąknięta jego zapachem zeszłam na dół do kuchni.  Spojrzałam na drzwi lodówki i widząc nasze wspólne zdjęcie znowu zaczęłam beczeć. Usiadłam na podłodze i chowając twarz w dłoniach wylewałam kolejne potoki łez. Ktoś pogłaskał mnie po włosach. Wtuliłam twarz w pierś Lucasa.
    Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Blade policzki podkreślone czarnymi ciuchami. Niebieskie oczy bez żadnego wyrazu. Wzięłam głęboki oddech i po kilku chwilach wypuściłam powietrze z płuc. Powtórzyłam tę czynność jeszcze raz i znowu i znowu. W końcu się uspokoiłam. Założyłam czarne kozaki i płaszcz.
    Mocno ściskając rękę Louisa stałam na cmentarzu razem z resztą ludzi. Jest zimno, pada śnieg. Jest mi niedobrze. Po prostu czuję, jak wszystkie wnętrzności wywracają mi się na drugą stronę. Puściłam dłoń Lucasa i wycofałam się do tyłu. Po chwili zaczęłam biec między nagrobkami. Trochę ciężko biega się w butach na obcasie, ale nie zwalniam. Płuca bolą mnie od nadmiernego wysiłku i zimnego powietrza, ale zatrzymuję się dopiero przed domem. Otworzyłam drzwi i pobiegłam na górę. Do walizki zaczęłam pakować wszystkie swoje rzeczy.
- Co ty do cholery wyprawiasz?- zapytał Luc.
- Pakuję się. Nie mogę tutaj zostać.
Louis
    Niepotrzebnie ciągnęli mnie do tego szpitala. Przecież nic takiego sobie nie zrobiłem. Może trochę kręciło mi się w głowie. Harry podtrzymywał mnie z jednej strony, a Zayn z drugiej. Jak małe dziecko wsadzili mnie na tył do samochodu. Pojechaliśmy do szpitala.
- Chłopaki nic mi nie jest- jęknąłem zatrzymując się przed wejściem. 
- Nic ci nie zaszkodzi jak zbada cię lekarz- stwierdził Liam.
    Weszliśmy na izbę. Rozejrzałem się po poczekalni. Na plastikowych krzesełkach siedzieli pijani ludzie. Usiadłem na jednym z krzeseł, a Harry obok mnie. Odchyliłem głowę do tyłu i aż jęknąłem z bólu. Otworzyłem oczy i dostrzegłem przed sobą piękną dziewczynę.
- Harry jednak coś mi jest. Mam zwidy widzę anioła.- Harry tylko się zaśmiał.- Jej mogę dać się nawet pokroić
- To chyba nie będzie konieczne- stwierdziła ta piękna doktorka.- Pił pan coś?
- Nie, jak prowadzę to nie piję. Naprawdę nic mi nie jest.
- To stwierdzę ja. Co się stał?- zapytała. Wstałem z krzesła i poszedłem za nią.
- Wracałem do domu i pies wyskoczył mi na drogę. Chciałem go ominąć, ale jest strasznie ślisko przypierdoliłem we własną bramę wjazdową.
- Usiądź na tym łóżku.- Wykonałem jej polecenie, a dziewczyna zniknęła za jakimiś drzwiami. Po chwili wróciła. Poświeciła mi latarką po oczach i zadała kilka pytań.- No dobra teraz jedziemy na tomografie.
    Niechętnie usiadłem na wózku i pojechaliśmy. Lekarka nic się nie odzywała. 
- Pani doktorko, a co mi jest?- zapytałem.
- Podejrzewam wstrząs mózgu, ale tylko taki lekki. 
- To dobrze, że lekki- zaśmiałem się.- Na pewno jest gorzej z moim autem.
- Nie leczę samochodów.
- A to wielka szkoda. Mój samochód też miałby przyjemność z oglądania pani.
- Widzę, że poczucie humoru pana nie opuszcza.
- Nigdy.
    Zatrzymaliśmy się przed jakimiś drzwiami. Wjechaliśmy do środka.
- Będziesz musiał położyć  się na tym łóżku i nie ruszać się przez 20 minut. 
- Mam tam leżeć w środku?
- Tak, to jakiś problem?
- Nie.- Przecież nie przyznam się przed kobietą, że się boję. Grzecznie położyłem się na łóżku.
- Będę za ścianą. Jest tutaj mikrofon więc w razie co mów. Za każdym razem jak się ruszysz to trzeba zacząć od nowa.
- Rozumiem.
    Leżałem. Próbowałem się nie ruszać, ale mi nie wychodziło. Dla uspokojenia nuciłem sobie pod nosem.
- Louis masz się nie ruszać, śpiewanie też się do tego zalicza.
- Mam klaustrofobie, to mi pomaga.
- Dobra, a jak ktoś inny by śpiewał też ci pomoże?
- Tak.
Jasmine
    Nie wierzę, że to robię. Rozejrzałam się po gabinecie myśląc nad piosenką. Mój wzrok padł na choinkę. Przypomniałam sobie jedną ze świątecznych piosenkach. Zamknęłam drzwi i zaczęłam śpiewać do mikrofonu.

Pierwsze Boże Narodzenie
Które aniołowie ogłosili
Było obchodzone przez ubogich pasterzy
Na polach, gdy leżeli
Na polach, gdzie leżeli
Strzegąc swoich trzód
W pewną chłodną zimową noc
Która była taka głęboka
Boże Narodzenie, Boże Narodzenie,
Narodził się Król Izraela
Patrzyli oni w górę
I widzieli gwiazdę
Świecącą na wschodzie
Daleko ponad nimi
I oświetlała ona ziemię
Wspaniałym światłem
I świeciła tak
Zarówno w dzień jak i w nocy
Boże Narodzenie, Boże Narodzenie
Narodził się Król Izraela
Narodził się Król Izraela
    Przez całe dwadzieścia minut śpiewałam kolędy. W końcu badanie się skończyła. Przyjrzałam się skanom i razem z Louisem wróciliśmy na izbę. Poszłam po kołnierz i recepty.
- To dla mnie?- zapytał.
- Tak.- Podeszłam do niego i zapięłam mu kołnierz.- Masz w tym chodzić przez dwa tygodnie i przyjmować te leki.- Podałam mu receptę.- Za dwa tygodnie masz przyjść do mnie na kontrol.
- Jasne pani doktorko. 
    Ze śmiechem kazałam wyprowadzić sanitariuszowi Louisa. Lekki uśmiech wkradł się na moje usta. Jakoś lepiej upłynęła mi reszta nocy.


Dodałam nowych bohaterów.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Rozdział 6 "...To znowu się zaczyna"

Jasmine 
    Lucas od dwóch miesięcy jest w wojsku. Często rozmawiamy przesz Skype. Ja od miesiąca chodzę na uczelnię. Bardzo się z tego cieszę. Z Will'em dzieje się coś niedobrego. Podejrzewam najgorsze. Chciałam wierzyć, że to tylko moje wyobraźnia, ale co raz dostawałam nowe dowody. Mój chłopak zrobił się nadpobudliwy, ciągle był rozdrażniony, a nawet agresywny.

    Siedziałam na swoim łóżku i płakałam po kolejnej kłótni. Z dnia na dzień bałam się go coraz bardziej. Drzwi mojego pokoju się otworzyły. William podszedł do łóżka, na którym siedziałam. Przerażona przesunęłam się w sam kont.
- Maleńka przepraszam- powiedział cicho.
- Will zwykłe przepraszam nie pomoże. To znowu się dzieje. 
- Co takiego?
- Nie udawaj. Ja to widzę. Ty znowu bierzesz. Jesteś taki sam  jak wtedy.
- Przepraszam- powiedział i wyszedł.
    Przytuliłam się do poduszki i zaniosłam się jeszcze głośniejszym płaczem. To wszystko było nie tak.
GRUDZIEŃ
    Od dwóch miesięcy nie maiłam żadnych wiadomości od Williama. Starałam się funkcjonować normalnie. Właśnie wracałam ze świątecznych zakupów. kiedy rozdzwoniła się moja komórka. Byłam pewna, że to Lucas bo czekał na mnie w domu. Zdziwiona przez kilka chwil wpatrywałam się w zdjęcie i imię na ekranie. Drżącymi palcami odebrałam telefon.
- Will- powiedziałam.
- Jeżeli chcesz jeszcze zobaczyć swojego kochasia to przyjdź za godzinę do starej fabryki przy cmentarzu- usłyszałam nieznajomy szorstki głos.
    Lucas zaparkowała przy cmentarzu. Uparł się, że pojedzie ze mną. Powoli szliśmy w stronę fabryki. Byliśmy już praktycznie na miejscu kiedy znowu zadzwoniła moja komórka.
- Naciesz się jego widokiem.- Tylko tyle powiedział zanim się rozłączył.
    Spojrzałam w kierunku fabryki i zobaczyłam Willa. Zaczęłam biec. Przed fabryką pojawił się jeszcze ktoś. Usłyszałam strzał. Chciałam biec jeszcze szybciej, ale Luc złapała mnie w tali i trzymał. Próbowałam się wyrwać. Krzyczałam i biłam go pięściami.
- Puść mnie!!- Usłyszałam kolejny strzał, a później odjeżdżający samochód.
    Uścisk Lucasa się rozluźnił. Wyrwałam się i pobiegłam w tamtą stronę. Leżał na ziemi. Krew plamiła na szkarłatno śnieg. Klęczałam na ziemi próbując zatamować krwotok. Podniósł dłoń i dotknął mojego policzka zostawiając na nim ślad krwi.
- Mój anioł- powiedział słabo. Chciałem z tego wyjść. Dać nam jeszcze jedną szansę.
- Będą miliony szans.
- Nie będzie. To przegrana sprawa.
- Nic ci nie będzie. Zaraz przyjedzie karetka.
- Kocham cię.
    Zamknął oczy, a jego klatka piersiowa unosiła się coraz wolniej. Dłoń, która ciągle dotykała mojego policzka bezwładnie opadła na zimny śnieg.
- Will nie możesz mi tego zrobić- powiedziałam uciskając jego klatkę piersiową.
    Przyjechała karetka. Lucas siłą odciągnął mnie od ukochanego. Patrzyłam jak sanitariusze wykonują te sam czynności co ja przed chwilą.
    Nie wiem jakim sposobem wróciłam do domu i jak znalazłam się pod prysznicem. Nie wiedziałam co się dzieje wokół mnie. Patrzyłam jak krew wraz z wodą spływa po moim ciele

    Otworzyłam oczy i spojrzała na swoje nagie ciało, nie było na nim ani śladu krwi. Zakręciłam gorąca wodę i wyszłam z kabiny. Owinęłam się ręcznikiem.

- Jasmine miałaś do tego nie wracać- powiedziałam do siebie.- To było dawno. Nie wracaj do tego piekła.
Dokładnie się wytarłam i przebrałam się w ciemną koszulkę z napisem "British army", oczywiście ukradzioną dla mojego brata, oraz czarne bawełniane spodenki. Ciemne włosy zebrałam w kok na czubku głowy. Tak ubrana poszłam do salonu i czekałam na pizzę. Byłam strasznie zmęczona po dyżurze.
    Od wydarzeń z pod fabryki minęło sześc lat, Ja jestem rezydentką na chirurgii w Londyńskim szpitalu, Lukas starszym sierżantem w Brytyjskiej armii, a Will ma piękną płytę nagrobną na cmentarzu w Coventry. Starałam się nie wracać do tego. Jakoś mi się udawało do tej pory. Wszystko przez tę dziewczynę. Dzisiaj trafiła do szpitala dziewczyna postrzelona tak samo jak Will. W brzuch i klatkę piersiową. Umarła mi na stole.




Macie tu kolejny rozdział. Następny dodam dopiero gdzieś za tydzień bo odwiedzam ciocię, później mam chrzciny i mam ograniczony dostęp do komputera. Tu nie ma wifi ;(. Dość tego mazania się. Mile widziane komentarze i do następnego.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Rozdział 5 "...Proszę uważaj..."

Jasmine
    Wakacje powoli dobiegały końca. Chodziłam po księgarni kupując podręczniki, zeszyty i długopisy. Wykreślałam kolejne pozycje z mojej listy. Luc z Will'em poszli zaopatrzyć się w alkohol na imprezę pożegnalną. Lucas za tydzień wyjeżdża. Postanowiłam, że kupię sobie coś do czytania. Z półki wzięłam interesującą mnie książkę. Kupiłam od razu trzy części.
    Stałam przed księgarnią z masą ciężkich toreb. Czemu książki muszą tyle ważyć? Czekałam na tych dwóch przygłupów. Ich jak gdzieś posłać to jak po śmierć. W końcu zobaczyłam William'a z papierosem w ręku. Nienawidziłam jak palił. Bałam się, że może wrócić do starych nawyków, do tego cholernego nałogu. Odepchnęłam od siebie dręczące mnie myśli.Nim się obejrzałam oboje szliśmy w stronę samochodu.
- Co wy księgarnie obrabowaliście?- zapytał Luc.
- Wy pewnie monopolowy- odgryzłam się.- Ja muszę kupić sobie coś na wieczór. Jedźcie do domu i wszystko przygotujcie.
    Jako, że jestem kobietą nie kupiłam tylko jednej sukienki. Po odwiedzeniu kilku sklepów, z masą zakupów, taksówką wróciłam do domu. Chłopacy posłuchali mojej rady i wszystko było już gotowe. W salonie na stołach stały przekąski oraz alkohol, a z głośników leciała głośna muzyka. Poszłam do siebie się ubrać. Założyłam czarną, krótką spódniczkę i białą bluzeczkę na cienkich ramiączkach. Do tego czarne botki na wysokim obcasie. <klik> Podkręciłam końcówki swoich długich i ciemnych włosów. Poprawiłam makijaż i gotowa zeszłam na dół. Do domu schodzili się goście. Połowy z nich nie znałam. W pewniej chwili zobaczyłam jak William z kimś się kłóci. Twarz mężczyzny była dziwnie znajoma, ale zanim zdążyłam się dokładniej przyjrzeć zniknął gdzieś w tłumie. Przestałam się nad tym zastanawiać i wróciłam do śpiewania razem z zespołem. Był to mój ulubiony.
Musimy trzymać się razem
Nie ma poddawania się
Ręka w rękę na zawsze
Wtedy wszyscy wygramy*
    Piosenka się skończyła, a ja poszłam po kolejnego drinka. Tańczyłam z wieloma osobami, najwięcej z Will'em. Kilka godzin później goście pomału zaczęli się rozchodzić. Pośród pozostałych imprezowiczów szukałam mojego braciszka. Siedział na fotelu taty pod ścianą. Chciałam usiąść na oparciu jak to zwykle robiłam, ale trafiłam na jego kolana. Zachichotałam pod nosem. Byłam już nieźle pijana inaczej nie chichoczę.
- Jasmine upiłaś się- stwierdziła rozbawiony Luc.
- Tylko troszeczkę- przyznałam pokazując palcami jak dużo.- Lucas proszę uważaj tam w wojsku. Bo jak nie to cię ukatrupię.
- Dobrze siostrzyczko.- Zgodził się. -Może ty się położysz spaciu?
- Jak mnie zaniesiesz do łóżeczka- powiedziałam uśmiechając się słodko.
Lucas zaśmiał się, ale i tak zaniósł mnie na górą. Położył mnie na łóżku i zdjął ze mnie buty,
- Kocham cię braciszku- powiedziałam zanim zasnęłam


* Nickelback When We Stand Toghether
Tak wiem, krótki, ale w następnym się poprawię. Mile widziane komentarze i do następnego.

czwartek, 18 lipca 2013

Rozdział 4 "... Czasem ci się zdarza..."

Jasmine 
Leżałam sobie na leżaku i zażywałam kąpieli słonecznej. Chłopaków wysłałam do sklepu nich się wykażą i zrobią zakupy sami. Musiało mi się przysnąć, bo później zostałam oblana wiadrem zimnej wody. Goniłam tych dwóch idiotów po całym domku. W końcu stwierdziłam, że nie będę się do nich odzywać. Zamknęłam się w sypialni i w ciszy malowałam w swoim szkicowniku. To mnie odprężało.
- Maleńka nie bądź na nas zła- poprosił Will pukając do drzwi.
- Mówiąc do niej maleńka nie pomożesz.- Luc doskonale wiedział, że tego nie lubię.- Ale wiesz może ty ją tak ładnie udobruchasz.
- Teraz to mi pozwalasz?
- To w dobrej wierze.
Rozbawiona wstałam z łóżka i podeszłam do drzwi. Otworzyłam ja, a chłopacy spojrzeli na mnie czekając, aż coś powiem.
- Will dzisiaj śpisz u Lucasa, albo na kanapie.- Z powrotem je zamknęłam i wróciłam do swojego poprzedniego zajęcia.
Godzinę później zeszłam na dół bo zgłodniałam. W kuchni siedzieli chłopacy i o czymś zawzięcie dyskutowali.
- Co jest?- zapytałam jak zaczęli wlepiać we mnie gały.
- W mieście jest klub, dzisiaj jest wieczór karaoke. Może chcesz się wybrać?- zapytał Lucas.
- No chcę.
- To idź się wyszykuj.
Pobiegłam na górę. Wzięłam szybki prysznic. Z torby wyjęłam zwykły t-shirt  jakimś nadrukiem i obcisłe jeansy i wysokie szpilki. Mokre włosy wysuszyłam, tak że lekko się pokręciły. Zrobiłam sobie delikatny makijaż i zadowolona z efektu wyszłam z łazienki. Chłopaki czekali na mnie na dole. Myślałam, że ze śmiechu padnę widząc ich miny.  Samochodem Lucasa pojechaliśmy do klubu. Zajęliśmy jeden stolik.
- Luc zamów mi drinka.- Spojrzałam prosząco na mojego braciszka.
- Dobra małolato, ale ja z nim nie śpię.- Pokazała na Willa.
- Nie podejrzewałabym was o to, że sypiacie razem. - Zaśmiałam się głośno.
Byliśmy już po kilku drinkach, kiedy Will wciągnął mnie na scenę. Zachciało mu się śpiewać.


Ja:
Skarbie, jestem tak bardzo zakochana w Tobie
Masz to coś. Co mam na to poradzić?
Skarbie, kręcisz mnie
Ziemia się porusza, ale ja nie czuję gruntu
William:
Taka miłość
Zmienia faceta w niewolnika
Taka miłość
Wysyła człowieka prosto do grobu…
Razem:
Wiesz że szleję
Szaleję, szleję na twoim punkcie, kochanie
Szaleję, szaleję, szleję na twoim punkcie, kochanie
William:
Powiedz, że jesteś zakochana we mnie
Jestem tym jedynym, zobaczysz
Ja:
Powiedz mi, nie jestem smutna, 
Że nie marnuję mych uczuć do Ciebie
William:
Za każdym razem kiedy na Ciebie patrze 
Razem:
Moje serce podskakuje
Co mam zrobić?
Doprowadzasz mnie do szaleństwa
William:
Szaleństwa 
Razem:
W duszy mi szaleje
Wiesz że szleję
William
Szaleję 
Razem:
Skarbie myślenie o Tobie trzyma mnie przez całą noc 
Wiesz że szleję, szaleję, szleję na twoim punkcie, kochanie
Szaleję, szaleję, szleję na twoim punkcie, kochanie
 Przy akompaniamencie z oklasków zeszliśmy ze sceny. Wróciliśmy do stolika. Usiadłam Willowi na kolanach i kończyłam swojego drinka. 
- Ja to mam dobre pomysły- powiedział Luc.
- Czasem ci się zdarza.- stwiedziłam 



Krótki, ale mój braciszek za bardzo się leni, żeby za mnie przepisywać, ale zawsze to coś. Nie wiem kiedy następny, wiecie moją rączka nie pozwala. Mile widziane komentarze

wtorek, 9 lipca 2013

Rozdział 3 "... Porozmawiajmy..."

Parę dni później
Jasmine
Pakowaliśmy nasze bagaże do samochodu. Ja i Lucas słabo się dogadywaliśmy. Znosiłam torbę kiedy spotkaliśmy się na schodach.
- Daj zniosę to- powiedział wyciągając rękę po mój bagaż.
- Nie trzeba- warknęłam.- Mógłbyś się ruszyć?- zapytałam patrząc na niego wyczekująco.
Mój brat ze smutną miną odsuną się na bok a ja zeszłam na dół. Podałam Willowi torbę, który włożył ją do swojego samochodu. Spojrzałam na niego pytająco bo mieliśmy jechać autem Luca.
- Pomyślałem, że weźmiemy dwa. Będzie bezpieczniej.
- Okej- zgodziłam się.- Możemy już jechać?- zapytałam opierając się o auto. Will podszedł do mnie i pochylił się nade mną. Musnął moje usta.
- Jasne kotku. Wsiadaj do samochodu ja zamienię słowo z Lucasem.
Przez przednią szybę patrzyłam jak rozmawiają. Byłam na niego zła, cholernie zła. Straciłam już rodziców i nie chciałam stracić jego. Will powiedział coś Lucasowi, poklepał po plecach i podszedł z powrotem do samochodu.
- To co jedziemy? - zapytał siadając za kierownicą.
- Oczywiście- zgodziłam się.
Ruszyliśmy spod domu. Za nami jechał Luc. Po jakiś dwóch godzinach Will zaparkował pod drewnianym domem. Wysiadłam z samochodu i rozprostowałam nogi.
- Myślałem, że to będzie biwak pod namiotami- zauważył Luc, który też już dojechał.
- Jak chcesz możesz spać pod namiotem. Ja potrzebuję normalnego łóżka i łazienki.
Wyjęłam klucze ze swojej torebki i wspięłam się po drewnianych schodach. Domek nie był ogromny, ale dla naszej trójki wystarczy. Dwie sypialnie, łazienki, mały salon i kuchnia. Czekały nas cudowne dwa tygodnie, jeżeli uda mi się nie zabić mojego brata.
Zeszłam po schodach na dół bo strasznie chciało mi się pić. Wszyscy już dawno spali. Tak przynajmniej myślałam. Na kanapie siedział Luc.Nie zwróciłam na niego uwagi. Poszłam do kuchni i nalałam sobie soku. Jak wracałam z powrotem do pokoju to napotkałam spojrzenie zielonych oczu mojego brata.
- Porozmawiajmy- poprosił po cichu.
Bez słowa podeszłam do kanapy i usiadłam na drugim jej końcu. Uparcie przyglądałam się swoim paznokciom u nóg byle tylko nie spojrzeć na swojego brata.
- Jasmine ja wiem, że jesteś zła, że się boisz. Ja chcę robić coś dobrego tak rodzice. Chcę komuś pomóc. Ty chcesz być lekarzem, ratować ludzi,  leczyć ich. Ja też chcę ich ratować.
- Czemu nie umiem być wściekła za to co chcesz zrobić?- zapytałam.
- Bo wiesz, że to słuszne.
Przytuliłam się do niego. Mój braciszek. Jedna z najważniejszych osób w moim życiu. Pocałował mnie w głowę tak jak zawsze.


Krótki i tak późno, ale nie mogłam znaleźć zeszytu w którym napisałam rozdział. Mam nadzieję że się nie gniewacie i rozdział chodź trochę się wam podobał. Mam zamiar się poprawić. Mile widziane komentarze i do następnego.

wtorek, 18 czerwca 2013

Rozdział 2 "...Nie biorę..."


Jasmine
Spojrzałam na swoje odbicie i uśmiechnęłam się zadowolona. Różowa sukienka, do kolan, bez ramiączek z czarnym paskiem i czerwone szpilki. Nakręciłam sobie włosy i teraz układały się drobnymi loczkami wokół głowy. Wzięłam swoją torebkę i poszłam do pokoju Lucasa. Usłyszałam strzęp rozmowy.
- Mam jeszcze dwa miesiące.
- Na co?- zapytałam wchodząc. Żaden nie raczył mi odpowiedzieć.- Lucas na co masz dwa miesiące?- powtórzyłam pytanie.
- Jas nie wkurzaj się tylko. Zaciągnąłem się do wojska. Za dwa miesiące wyjeżdżam.
Czułam jak świat usuwa mi się spod nóg. Zamknęłam oczy i czekałam, aż któryś z nich wybuchnie śmiechem i powie, że to durny żart. Nic takiego się nie zdarzyło.
- Do wojska- powtórzyłam.- Dlaczego? Czemu chcesz mnie zostawić?
- Nie zostawia cię malutka.
- Przestań!! Wiesz dokładnie z czym się to wiąże. Misje, wojny. Zginiesz tak jak rodzice. Zostawisz mnie samą- powiedziałam ze łzami w oczach.- Nie zależy ci na mnie.
- Zależy. Jasmine jesteś moją siostrzyczką.
- To proszę cię zrezygnuj.
- Nie mogę. Jas nie powiesz mi, że nie myślałaś o wyjeździe do Somalii po skończeniu medycyny. Chcesz pracować w szpitalu rodziców i tam pomagać. Ja też chcę komuś pomóc.
- Nawet za cenę własnego życia?
- Nawet.  Jasmine proszę zrozum mnie.
- Nie mogę- warknęłam i wyszłam.
Zbiegłam po schodach naszego domu i później przez podjazd. Chodnikiem szłam w stronę cmentarza. Objęłam się ramionami bo było mi zimno. Nie miałam zamiaru zawracać. Dotarłam do celu. Patrzyłam na marmurowy nagrobek, na którym były wyryte imiona rodziców. Przypomniała sobie, przez jakie piekło prześlijmy z Lucasem od momentu, w którym dowiedzieliśmy się o porwaniu. Ciągłe siedzenie przy telefonie w nadziei, że telefon zadzwoni.
William
- Musiałeś zacząć ten temat- warknął na mnie zdenerwowany Lucas.
- Było powiedzieć jej wcześniej. Porozmawiać jak zastanawiałeś się, a nie po fakcie. Nie byłaby taka wściekła.
- A ty tak mówisz jej wszystko?- zapytał.
- Tak.
- A o ostatniej imprezie? Powiedziałeś jej że wziąłeś ekstazy?
- Nie- powiedziałam cicho.- To była jedna tabletka.
Lucas zaśmiał się głośno.
- Will, dla ciebie to była aż jedna tabletka- powiedział.
- O co ci znowu chodzi? Tak brałem kiedyś, ale nie mam zamiaru wrócić. Wyszedłem z tego.
- Wyszedłeś, wiem o tym. Możesz też wpaść z powrotem i nie wiem co na to Jas. Ona drugi raz nie będzie chciała tego przechodzić.
- Nie będzie musiała- podszedłem do niego. Dłonie zacisnąłem w pięści i ostatkami sił powstrzymywałem się, żeby mu nie przywalić.
- Jesteś rozdrażniony i masz masę energii.
- Nie biorę. Lepiej zajmij się swoimi sprawami, a nie pilnowaniem mnie.
Z oparcia krzesła wziąłem moją marynarkę i wyszedłem trzaskając drzwiami. Przeczesałem dłonią włosy, wyjąłem papierosa i poszedłem na cmentarz. Tam na pewno znajdę Jasmine. Nie myliłem się. Siedziała na ławce, naprzeciwko grobu swoich rodziców, trzęsąc się z zimna. Zdjąłem marynarkę, podszedłem do niej i okryłem jej nagie ramiona.
- Znowu paliłeś- powiedziała po cichu.
- To zostało z mojego starego życia. Nie umiem rzucić.
- Nawet dla mnie?
- Próbuję, ciągle próbuję kochanie. Jasmine nie bądź na niego zła.
- Nie jestem. Po prostu się boję o niego.
Spojrzała na mnie dużymi niebieskimi oczami. Czarne smugi miała na policzkach. Usiadłem obok i mocno ją przytuliłem. Ona była całym moim światem. Chciałem ochronić ją przed całym złem tego świata i nie tylko ja.
- Na bal jest już za późno, ale może gorąca czekolada u mnie?
- A bitą śmietanę masz?- zapytała delikatnie uśmiechając się.
- Tak. Co to za czekolada bez bitej śmietany.
Trzymając się za ręce poszliśmy do mnie. Mama siedziała w salonie i oglądała telewizje. Druga najważniejsza kobieta w moim życiu.
- Cześć dzieciaki.
- Dobry wieczór. Will ja pójdę do łazienki.
- Wiesz gdzie jest.
Dziewczyna przelotnie musnęła moje usta i poszła korytarzem do łazienki. Mama spojrzała na mnie pytająco. Zamiast odpowiedzieć poszedłem do kuchni robić gorącą czekoladę. Rodzicielka nie dała za wygraną i poszła za mną.
- Co się stało Jas?
- Luc powiedział jej, że idzie do wojska. Trochę się pokłócili- odpowiedziałem.
- Jednak nie zmienił?
- Nie zmienił- odpowiedziałem.
Do kuchni weszła Jasmine. Włosy zebrała w kucyk, na policzkach nie został nawet najmniejszy ślad czarnych smug. Uśmiechała się delikatnie. Boże jak ja kocham tą dziewczynę.
- Dzieciaki może wy głodni jesteście?- zapytała mama, a uśmiech mojej dziewczyny zrobił się szerszy.
- Czyta mi pani w myślach.
- Skarbie ile razy mam powtarzać ci, żebyś mówiła mi po imieniu.
- Nie mogę się przyzwyczaić Marii.
- Odgrzeję wam obiad.
Dziesięć minut później siedzieliśmy przy stole i jedliśmy kurczaka. Po zjedzonym posiłku poszliśmy do mnie do pokoju. Jas siedziała na łóżku z kubkiem gorącej czekolady w ręku. Usiadłem obok niej i palcem starłem odrobinę bitej śmietany z jej ust.
- Słodka jesteś- powiedziałem.
- To przez bitą śmietanę- stwierdziła poważnie.
Oboje wybuchliśmy głośnym śmiechem. Przybliżyła się do mnie i najpierw patrząc mi w oczy delikatnie pocałowała. Odwzajemniłem pocałunek sadzając ją sobie na kolanach. Jęknąłem kiedy pogłębiła pieszczotę. Odsunąłem ją od siebie i spojrzałem w niebieskie oczy pociemniałe z pożądania.
- Nie chcę, żeby robiła coś, bo jesteś wkurzona na Lucasa.
- Nie robię tego ze względu na niego tylko dlatego, że cię kocham.
Połączyłem nasze usta w pocałunku, najpierw tylko delikatnie ich dotykając. Ułożyłem dziewczynę pod sobą i coraz zachłanniej ją całowałem. Jas zaczęła odpinać guziki mojej koszuli. Teraz ona górowała. Siedziała na mnie okrakiem i dłońmi badała mój tors.
Jasmine
Obudziłam się wtulona w nagą pierś Williama. Uśmiechałam się na samo wspomnienie wczorajszej nocy. Nie mogąc się powstrzymać podniosłam się na łokciach i tylko delikatnie musnęłam jego usta.  Will złapał moją twarz w swoje dłonie i pogłębił nasz pocałunek.
- Nie masz jeszcze dość?- zapytałam śmiejąc się.
- Ciebie kochanie. Nigdy- pocałował mnie jeszcze raz.
- Muszę do łazienki- powiedziałam odrywając się od niego.
- Ja cię nie trzymam.
Wyplątałam się z jego objęć i wstałam z łóżka. Z ziemi podniosłam jego koszulę i założyłam ją na siebie. Zapinając drobne guziczki wyszłam z jego pokoju. Na palcach przemierzałam korytarz, ale musiałam wpaść na jego tatę.
- Dzień dobry Jasmine- powiedział.
- Dzień dobry panu- przywitałam się. Mężczyzna spojrzał na mnie lekko zdziwiony, Na moją twarz wpłyną rumienić, miał on prawo być zdziwiony, na sobie miałam tylko koszulę jego syna.
- Noc musiała być udana- powiedział i odszedł.
Szybko pobiegłam do łazienki, żeby przypadkiem nie spotkać jeszcze jego mamy. Zrobiłam to co musiałam. Opłukałam twarz i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Włosy miałam roztrzepane przez palce Willa, oczy się śmiały, a na ustach miałam głupawy uśmiech. Winna o ostatniej nocy malowała się na mojej twarzy, ale jak tu się nie szczerzyć jak głupia, kiedy przeżyłam najwspanialszą noc w życiu. Opłukałam jeszcze raz twarz i wróciłam do pokoju Willa.
- Spotkałam twojego tatę-powiedziałam.
- No i co?
- Will spójrz na mnie.
- Ciągle patrzę i nadal się zachwycam-  stwierdził.
- William, właśnie ubrana tylko w twoją koszulę, z tą piękną fryzurą spotkałam twojego tatę. Stwierdził, że noc musiała być udana.
- Miał rację- chodź tu do mnie.- wyciągnął w moim kierunku rękę. Złapałam ją i usiadłam na łóżku.- Jesteśmy dorośli i to była kwestia czasu.
- To zabrzmiało jakbyś chciał zaciągnąć mnie do łóżka.
- Nadal mam taką ochotę- stwierdził z uśmiechem.
- Will.
- No co? To nie moja wina, że tak na mnie działasz. Jesteś najpiękniejsza- powiedział między pocałunkami.
- Dobra dość tego, schodźcie na śniadanie.- Za drzwiami usłyszeliśmy najpierw pukanie, później głos Marii.
- Za chwilę mamo.
Wstałam z łóżka i z jednej z szuflad wyjęłam swoją sukienkę. Jak dobrze, że zostawiłam tutaj parę rzeczy. Z ciuchami poszłam z powrotem do łazienki. Wzięłam prysznic ubrałam się w białą koronkową sukienkę z czarnym paskiem. Jak zeszłam na dół w jadalni był już Will i to całkowicie ubrany.
- Co powiesz na spacer?- zapytał.
- Daj dziewczynie zjeść. Wymęczyłeś ją w nocy i nie dasz spokojnie zjeść śniadania.- Czułam jak moja twarz czerwienieje. Usiadłam przy stole obok Willa.
- Spacer to dobry pomysł- powiedziałam nakładając sobie kanapkę na talerz.
- Ja tylko takie mam.
- Ależ ty jesteś skromny.- Walnęłam go w ramię.
Po śniadaniu najpierw pozmywaliśmy, później poszliśmy na spacer do lasu. Will wziął aparat. Nie darował i zrobił mi kilka zdjęć.  Doszliśmy nad nasze jeziorko. Usiedliśmy na pomoście i w milczeniu patrzyliśmy na kaczki.
- Jas są wakacje i może pojechalibyśmy na jakiś biwak?
- Dobre.  To super pomysł. Może tam gdzie byliśmy w tamtym roku.
- We dwoje, czy we troje?
- Możemy wziąć, ze sobą Luca- zgodziłam się niechętnie.
- Nadal jesteś na niego zła.
- Tylko troszeczkę. Niedługo mi przejdzie.
Znowu siedzieliśmy w milczeniu, żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Nogi moczyłam w wodzie. Siedzieliśmy tak dopóki nie złapał nas deszcz.




No i w końcu mam internet. Chyba na dobre mi to wyszło. Może oprócz tej piątkowej imprezy. Dobra ja się zamykam. Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Mile widziane komentarze i do następnego.