Jasmine
Przechodziłam przez tłum imprezowiczów. Od głośnej muzyki bolała mnie już głowa. Dawno nie imprezowałam, zmieniłam się. Wolałam książki od głośnej muzyki. Teraz także mnie irytowała. Podeszłam do szklanych drzwi prowadzących na balkon. Złapałam za klamkę i wyszłam na zewnątrz. Dobrze, że alkohol rozgrzewa. O balustradę opierał się Harry. Palił i byłam w stu procentach pewna, że to nie są tylko papierosy. Przed chwilą kłócił się z Louisem. Ustałam obok niego. Patrząc w jego rozszerzone źrenice doskonale wiedziałam na czym polega problem.
- To nie pomaga- stwierdziłam.- Później jest jeszcze więcej problemów niż na początku.
- Skąd ty możesz wiedzieć? Nasza święta lekarka brała?
- Nie raczej patrzyłam jak to świństwo niszczy człowieka- odpowiedziałam, łamiąc swoją najświętszą zasadę, nigdy nie wracać do przeszłości.
- Nawet jakbym chciał z tym skończyć, nie mogę.- W jego głosie było słychać strach, jakby się bał, że to nie minie.
- Możesz. Jesteś na bardzo dobrej pozycji. Masz przyjaciół, którzy z chęcią ci pomogą.- Chciałam już odejść, bo było mi zimno.
- Oni mnie już przekreślili- stwierdził smutny.
- Nie prawda Harry.- Posłałam mu szeroki uśmiech i wróciłam do środka.- Masz jego, a on nie pozwoli ci się stoczyć.- Tych słów już nie usłyszał.
Lucas
Szedłem już bardzo długo, słońce paliło niemiłosiernie. W oddali zobaczyłem samochód. Byłem na otwartej przestrzeni i nie miałem gdzie się ukryć. Żadnej broni, wyrok śmierci miałem już napisany. Pogodzony z własną śmiercią stawiałem krok za krokiem posuwając się na przód. Terenówka zatrzymała się przede mną.
- Ej ty mówisz po angielsku? - zapytał mnie jeden z nich.- Kim jesteś?
- Jestem starszym sierżantem brytyjskiej armii Lucas Black.- Jak umierać to tylko pod własnym nazwiskiem. Ku mojemu zdziwieniu obaj mi zasalutowali.
- Panie sierżancie szukamy pana od dawna. Proszę wsiadać.
Jednak dotrzymam obietnicy. Z ulgą zająłem miejsce w samochodzie. Dostałem wodę. Nie wiedziałem gdzie ci dwaj mnie wiozą. Zatrzymali się w jakiejś bazie wojskowej. Zaprowadzili mnie do swojego przełożonego. Zasalutowałem przed oficerem.
- Proszę siadać, pokonał pan masę kilometrów.
- Moi ludzie? Co z nimi?
- Gdybym ja miał takich ludzi jak pan. Część jest już w Londynie. Brakowało nam pana i kaprala Stars.
- Kapral nie żyje.
- Wiemy. Mamy zamiar poinformować żonę.
- Czy ja mógłbym panie oficerze zrobić to sam? Obiecałem Matto... kapralowi, że to zrobię. Musiałem go zostawić, przynajmniej chcę dotrzymać obietnicy.
- Oczywiście. Zbada pana nasz lekarz. Za jakieś dwa tygodnie powinien pan być w domu.
Louis
Siedzieliśmy w szpitalnym bufecie i piliśmy kawę. Na tylko tyle mogłem ją namówić. Siedziała na krześle wzrokiem utkwionym gdzieś w ścianę popijała niesłodką kawę. Myślami była daleko od krzesła na którym siedziała. Smutek bił od niej na kilometr.
- No weź uśmiechnij się-poprosiłem.
- Nie mam ochoty, ani żadnego powodu.
- Powiedz mi co się stało, może jakoś pomogę.- Zawahała się na chwile zanim cokolwiek powiedziała.
- Mój brat jest w wojsku, nie miałam od niego żadnych wiadomości. Nie odzywa się całe pół roku.
- Będzie dobrze, zobaczysz. Jak nic pewnie niedługo stanie w twoich drzwiach.
- Mam nadzieję.- Ani trochę nie poprawił się jej humor.- Tak bardzo się o niego martwię.
- No już dobrze.- Wstałem ze swojego krzesła i podszedłem do Jas. Mocno ją przytuliłem. Miała w sobie tyle smutku, nikt chyba nie wycierpiał co ona. Odkrywałem kawałek po kawałku, próbując jakoś jej pomóc, wrócić jej szczęście.
Przechodziłam przez tłum imprezowiczów. Od głośnej muzyki bolała mnie już głowa. Dawno nie imprezowałam, zmieniłam się. Wolałam książki od głośnej muzyki. Teraz także mnie irytowała. Podeszłam do szklanych drzwi prowadzących na balkon. Złapałam za klamkę i wyszłam na zewnątrz. Dobrze, że alkohol rozgrzewa. O balustradę opierał się Harry. Palił i byłam w stu procentach pewna, że to nie są tylko papierosy. Przed chwilą kłócił się z Louisem. Ustałam obok niego. Patrząc w jego rozszerzone źrenice doskonale wiedziałam na czym polega problem.
- To nie pomaga- stwierdziłam.- Później jest jeszcze więcej problemów niż na początku.
- Skąd ty możesz wiedzieć? Nasza święta lekarka brała?
- Nie raczej patrzyłam jak to świństwo niszczy człowieka- odpowiedziałam, łamiąc swoją najświętszą zasadę, nigdy nie wracać do przeszłości.
- Nawet jakbym chciał z tym skończyć, nie mogę.- W jego głosie było słychać strach, jakby się bał, że to nie minie.
- Możesz. Jesteś na bardzo dobrej pozycji. Masz przyjaciół, którzy z chęcią ci pomogą.- Chciałam już odejść, bo było mi zimno.
- Oni mnie już przekreślili- stwierdził smutny.
- Nie prawda Harry.- Posłałam mu szeroki uśmiech i wróciłam do środka.- Masz jego, a on nie pozwoli ci się stoczyć.- Tych słów już nie usłyszał.
Lucas
Szedłem już bardzo długo, słońce paliło niemiłosiernie. W oddali zobaczyłem samochód. Byłem na otwartej przestrzeni i nie miałem gdzie się ukryć. Żadnej broni, wyrok śmierci miałem już napisany. Pogodzony z własną śmiercią stawiałem krok za krokiem posuwając się na przód. Terenówka zatrzymała się przede mną.
- Ej ty mówisz po angielsku? - zapytał mnie jeden z nich.- Kim jesteś?
- Jestem starszym sierżantem brytyjskiej armii Lucas Black.- Jak umierać to tylko pod własnym nazwiskiem. Ku mojemu zdziwieniu obaj mi zasalutowali.
- Panie sierżancie szukamy pana od dawna. Proszę wsiadać.
Jednak dotrzymam obietnicy. Z ulgą zająłem miejsce w samochodzie. Dostałem wodę. Nie wiedziałem gdzie ci dwaj mnie wiozą. Zatrzymali się w jakiejś bazie wojskowej. Zaprowadzili mnie do swojego przełożonego. Zasalutowałem przed oficerem.
- Proszę siadać, pokonał pan masę kilometrów.
- Moi ludzie? Co z nimi?
- Gdybym ja miał takich ludzi jak pan. Część jest już w Londynie. Brakowało nam pana i kaprala Stars.
- Kapral nie żyje.
- Wiemy. Mamy zamiar poinformować żonę.
- Czy ja mógłbym panie oficerze zrobić to sam? Obiecałem Matto... kapralowi, że to zrobię. Musiałem go zostawić, przynajmniej chcę dotrzymać obietnicy.
- Oczywiście. Zbada pana nasz lekarz. Za jakieś dwa tygodnie powinien pan być w domu.
Louis
Siedzieliśmy w szpitalnym bufecie i piliśmy kawę. Na tylko tyle mogłem ją namówić. Siedziała na krześle wzrokiem utkwionym gdzieś w ścianę popijała niesłodką kawę. Myślami była daleko od krzesła na którym siedziała. Smutek bił od niej na kilometr.
- No weź uśmiechnij się-poprosiłem.
- Nie mam ochoty, ani żadnego powodu.
- Powiedz mi co się stało, może jakoś pomogę.- Zawahała się na chwile zanim cokolwiek powiedziała.
- Mój brat jest w wojsku, nie miałam od niego żadnych wiadomości. Nie odzywa się całe pół roku.
- Będzie dobrze, zobaczysz. Jak nic pewnie niedługo stanie w twoich drzwiach.
- Mam nadzieję.- Ani trochę nie poprawił się jej humor.- Tak bardzo się o niego martwię.
- No już dobrze.- Wstałem ze swojego krzesła i podszedłem do Jas. Mocno ją przytuliłem. Miała w sobie tyle smutku, nikt chyba nie wycierpiał co ona. Odkrywałem kawałek po kawałku, próbując jakoś jej pomóc, wrócić jej szczęście.
Boże, ale długo mnie tutaj nie było. Czeka ktoś jeszcze na rozdział? Mam nadzieję, że tak. Jutro, a najpóźniej w niedzielę będę miała dla was niespodziankę.
śliczny:D czekam na nn - patrysia
OdpowiedzUsuńNo mogłaby się uśmiechnąc. Naprawdę. Mam nadzieję że Lucas wróci.. Ah ten luc...
OdpowiedzUsuńczekałam, czekała i się doczekałam :)
OdpowiedzUsuńświetny rozdział, mam nadzieję że po tej przerwie wracasz w pełni weny :D
~Dorka :)
Cieszę się, że dodałaś rozdział:) Jest super, nie mogę się doczekać kiedy dowie się, że Lucas żyje :)
OdpowiedzUsuń