Jasmine
Siedziałam przy wysepce i patrzyłam na parujący kubek kawy. Dzisiaj czeka mnie nocny dyżur na izbie. Nie za bardzo je lubię, bo w nocy trafiają się najczęściej pijacy. Dla mnie to było bezsensowne upijać się do takiego stanu, żeby trafić do szpitala. Wizję kolejnych śmierdzących i obrzyganych ludzi przerwał mi dzwonek do drzwi. Zerwałam się z wysokiego krzesła i pobiegłam otworzyć. W drzwiach stał listonosz. Strasznie się cieszyłam, bo czekałam na list od Luc'a. Jest na misji w Afganistanie i nie miałam od niego żadnych wiadomości. Bardzo się o niego martwiłam.
- To z armii- powiedział listonosz podając mi dużą i grubą kopertę.
Podpisałam kwitek i drżącymi palcami odebrałam przesyłkę. Położyłam ją na wysepce i zastanawiałam się czy na pewno chcę wiedzieć co jest w środku. Chyba wolałam żyć w niewiedzy. Pozostawiłam ją na blacie w kuchni i zabrałam się za sprzątanie. Co wchodziłam do kuchni mój wzrok wędrował na prostokątna kopertę. W końcu ją otworzyłam. Ze środka wypadły nieśmiertelniki na metalowym łańcuszku. Wyjęłam kartkę ze środka. Z całego listu zrozumiałam tylko jedno słowo ZAGINĄ. Siedziałam na podłodze i płakałam. Tylko dwa razy w życiu byłam w takim stanie. Po śmierci rodziców oraz przed pogrzebem Willa.
6 Lat wcześniej
Rano jak wstałam myślałam, że nie mam więcej łez do wypłakania. Ubrana w koszulkę Willa, która była przesiąknięta jego zapachem zeszłam na dół do kuchni. Spojrzałam na drzwi lodówki i widząc nasze wspólne zdjęcie znowu zaczęłam beczeć. Usiadłam na podłodze i chowając twarz w dłoniach wylewałam kolejne potoki łez. Ktoś pogłaskał mnie po włosach. Wtuliłam twarz w pierś Lucasa.
Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Blade policzki podkreślone czarnymi ciuchami. Niebieskie oczy bez żadnego wyrazu. Wzięłam głęboki oddech i po kilku chwilach wypuściłam powietrze z płuc. Powtórzyłam tę czynność jeszcze raz i znowu i znowu. W końcu się uspokoiłam. Założyłam czarne kozaki i płaszcz.
Mocno ściskając rękę Louisa stałam na cmentarzu razem z resztą ludzi. Jest zimno, pada śnieg. Jest mi niedobrze. Po prostu czuję, jak wszystkie wnętrzności wywracają mi się na drugą stronę. Puściłam dłoń Lucasa i wycofałam się do tyłu. Po chwili zaczęłam biec między nagrobkami. Trochę ciężko biega się w butach na obcasie, ale nie zwalniam. Płuca bolą mnie od nadmiernego wysiłku i zimnego powietrza, ale zatrzymuję się dopiero przed domem. Otworzyłam drzwi i pobiegłam na górę. Do walizki zaczęłam pakować wszystkie swoje rzeczy.
- Co ty do cholery wyprawiasz?- zapytał Luc.
- Pakuję się. Nie mogę tutaj zostać.
Louis
Niepotrzebnie ciągnęli mnie do tego szpitala. Przecież nic takiego sobie nie zrobiłem. Może trochę kręciło mi się w głowie. Harry podtrzymywał mnie z jednej strony, a Zayn z drugiej. Jak małe dziecko wsadzili mnie na tył do samochodu. Pojechaliśmy do szpitala.
- Chłopaki nic mi nie jest- jęknąłem zatrzymując się przed wejściem.
- Nic ci nie zaszkodzi jak zbada cię lekarz- stwierdził Liam.
Weszliśmy na izbę. Rozejrzałem się po poczekalni. Na plastikowych krzesełkach siedzieli pijani ludzie. Usiadłem na jednym z krzeseł, a Harry obok mnie. Odchyliłem głowę do tyłu i aż jęknąłem z bólu. Otworzyłem oczy i dostrzegłem przed sobą piękną dziewczynę.
- Harry jednak coś mi jest. Mam zwidy widzę anioła.- Harry tylko się zaśmiał.- Jej mogę dać się nawet pokroić
- To chyba nie będzie konieczne- stwierdziła ta piękna doktorka.- Pił pan coś?
- Nie, jak prowadzę to nie piję. Naprawdę nic mi nie jest.
- To stwierdzę ja. Co się stał?- zapytała. Wstałem z krzesła i poszedłem za nią.
- Wracałem do domu i pies wyskoczył mi na drogę. Chciałem go ominąć, ale jest strasznie ślisko przypierdoliłem we własną bramę wjazdową.
- Usiądź na tym łóżku.- Wykonałem jej polecenie, a dziewczyna zniknęła za jakimiś drzwiami. Po chwili wróciła. Poświeciła mi latarką po oczach i zadała kilka pytań.- No dobra teraz jedziemy na tomografie.
Niechętnie usiadłem na wózku i pojechaliśmy. Lekarka nic się nie odzywała.
- Pani doktorko, a co mi jest?- zapytałem.
- Podejrzewam wstrząs mózgu, ale tylko taki lekki.
- To dobrze, że lekki- zaśmiałem się.- Na pewno jest gorzej z moim autem.
- Nie leczę samochodów.
- A to wielka szkoda. Mój samochód też miałby przyjemność z oglądania pani.
- Widzę, że poczucie humoru pana nie opuszcza.
- Nigdy.
Zatrzymaliśmy się przed jakimiś drzwiami. Wjechaliśmy do środka.
- Będziesz musiał położyć się na tym łóżku i nie ruszać się przez 20 minut.
- Mam tam leżeć w środku?
- Tak, to jakiś problem?
- Nie.- Przecież nie przyznam się przed kobietą, że się boję. Grzecznie położyłem się na łóżku.
- Będę za ścianą. Jest tutaj mikrofon więc w razie co mów. Za każdym razem jak się ruszysz to trzeba zacząć od nowa.
- Rozumiem.
Leżałem. Próbowałem się nie ruszać, ale mi nie wychodziło. Dla uspokojenia nuciłem sobie pod nosem.
- Louis masz się nie ruszać, śpiewanie też się do tego zalicza.
- Mam klaustrofobie, to mi pomaga.
- Dobra, a jak ktoś inny by śpiewał też ci pomoże?
- Tak.
Jasmine
Nie wierzę, że to robię. Rozejrzałam się po gabinecie myśląc nad piosenką. Mój wzrok padł na choinkę. Przypomniałam sobie jedną ze świątecznych piosenkach. Zamknęłam drzwi i zaczęłam śpiewać do mikrofonu.
- To dla mnie?- zapytał.
- Tak.- Podeszłam do niego i zapięłam mu kołnierz.- Masz w tym chodzić przez dwa tygodnie i przyjmować te leki.- Podałam mu receptę.- Za dwa tygodnie masz przyjść do mnie na kontrol.
- Jasne pani doktorko.
Ze śmiechem kazałam wyprowadzić sanitariuszowi Louisa. Lekki uśmiech wkradł się na moje usta. Jakoś lepiej upłynęła mi reszta nocy.
Siedziałam przy wysepce i patrzyłam na parujący kubek kawy. Dzisiaj czeka mnie nocny dyżur na izbie. Nie za bardzo je lubię, bo w nocy trafiają się najczęściej pijacy. Dla mnie to było bezsensowne upijać się do takiego stanu, żeby trafić do szpitala. Wizję kolejnych śmierdzących i obrzyganych ludzi przerwał mi dzwonek do drzwi. Zerwałam się z wysokiego krzesła i pobiegłam otworzyć. W drzwiach stał listonosz. Strasznie się cieszyłam, bo czekałam na list od Luc'a. Jest na misji w Afganistanie i nie miałam od niego żadnych wiadomości. Bardzo się o niego martwiłam.
- To z armii- powiedział listonosz podając mi dużą i grubą kopertę.
Podpisałam kwitek i drżącymi palcami odebrałam przesyłkę. Położyłam ją na wysepce i zastanawiałam się czy na pewno chcę wiedzieć co jest w środku. Chyba wolałam żyć w niewiedzy. Pozostawiłam ją na blacie w kuchni i zabrałam się za sprzątanie. Co wchodziłam do kuchni mój wzrok wędrował na prostokątna kopertę. W końcu ją otworzyłam. Ze środka wypadły nieśmiertelniki na metalowym łańcuszku. Wyjęłam kartkę ze środka. Z całego listu zrozumiałam tylko jedno słowo ZAGINĄ. Siedziałam na podłodze i płakałam. Tylko dwa razy w życiu byłam w takim stanie. Po śmierci rodziców oraz przed pogrzebem Willa.
6 Lat wcześniej
Rano jak wstałam myślałam, że nie mam więcej łez do wypłakania. Ubrana w koszulkę Willa, która była przesiąknięta jego zapachem zeszłam na dół do kuchni. Spojrzałam na drzwi lodówki i widząc nasze wspólne zdjęcie znowu zaczęłam beczeć. Usiadłam na podłodze i chowając twarz w dłoniach wylewałam kolejne potoki łez. Ktoś pogłaskał mnie po włosach. Wtuliłam twarz w pierś Lucasa.
Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Blade policzki podkreślone czarnymi ciuchami. Niebieskie oczy bez żadnego wyrazu. Wzięłam głęboki oddech i po kilku chwilach wypuściłam powietrze z płuc. Powtórzyłam tę czynność jeszcze raz i znowu i znowu. W końcu się uspokoiłam. Założyłam czarne kozaki i płaszcz.
Mocno ściskając rękę Louisa stałam na cmentarzu razem z resztą ludzi. Jest zimno, pada śnieg. Jest mi niedobrze. Po prostu czuję, jak wszystkie wnętrzności wywracają mi się na drugą stronę. Puściłam dłoń Lucasa i wycofałam się do tyłu. Po chwili zaczęłam biec między nagrobkami. Trochę ciężko biega się w butach na obcasie, ale nie zwalniam. Płuca bolą mnie od nadmiernego wysiłku i zimnego powietrza, ale zatrzymuję się dopiero przed domem. Otworzyłam drzwi i pobiegłam na górę. Do walizki zaczęłam pakować wszystkie swoje rzeczy.
- Co ty do cholery wyprawiasz?- zapytał Luc.
- Pakuję się. Nie mogę tutaj zostać.
Louis
Niepotrzebnie ciągnęli mnie do tego szpitala. Przecież nic takiego sobie nie zrobiłem. Może trochę kręciło mi się w głowie. Harry podtrzymywał mnie z jednej strony, a Zayn z drugiej. Jak małe dziecko wsadzili mnie na tył do samochodu. Pojechaliśmy do szpitala.
- Chłopaki nic mi nie jest- jęknąłem zatrzymując się przed wejściem.
- Nic ci nie zaszkodzi jak zbada cię lekarz- stwierdził Liam.
Weszliśmy na izbę. Rozejrzałem się po poczekalni. Na plastikowych krzesełkach siedzieli pijani ludzie. Usiadłem na jednym z krzeseł, a Harry obok mnie. Odchyliłem głowę do tyłu i aż jęknąłem z bólu. Otworzyłem oczy i dostrzegłem przed sobą piękną dziewczynę.
- Harry jednak coś mi jest. Mam zwidy widzę anioła.- Harry tylko się zaśmiał.- Jej mogę dać się nawet pokroić
- To chyba nie będzie konieczne- stwierdziła ta piękna doktorka.- Pił pan coś?
- Nie, jak prowadzę to nie piję. Naprawdę nic mi nie jest.
- To stwierdzę ja. Co się stał?- zapytała. Wstałem z krzesła i poszedłem za nią.
- Wracałem do domu i pies wyskoczył mi na drogę. Chciałem go ominąć, ale jest strasznie ślisko przypierdoliłem we własną bramę wjazdową.
- Usiądź na tym łóżku.- Wykonałem jej polecenie, a dziewczyna zniknęła za jakimiś drzwiami. Po chwili wróciła. Poświeciła mi latarką po oczach i zadała kilka pytań.- No dobra teraz jedziemy na tomografie.
Niechętnie usiadłem na wózku i pojechaliśmy. Lekarka nic się nie odzywała.
- Pani doktorko, a co mi jest?- zapytałem.
- Podejrzewam wstrząs mózgu, ale tylko taki lekki.
- To dobrze, że lekki- zaśmiałem się.- Na pewno jest gorzej z moim autem.
- Nie leczę samochodów.
- A to wielka szkoda. Mój samochód też miałby przyjemność z oglądania pani.
- Widzę, że poczucie humoru pana nie opuszcza.
- Nigdy.
Zatrzymaliśmy się przed jakimiś drzwiami. Wjechaliśmy do środka.
- Będziesz musiał położyć się na tym łóżku i nie ruszać się przez 20 minut.
- Mam tam leżeć w środku?
- Tak, to jakiś problem?
- Nie.- Przecież nie przyznam się przed kobietą, że się boję. Grzecznie położyłem się na łóżku.
- Będę za ścianą. Jest tutaj mikrofon więc w razie co mów. Za każdym razem jak się ruszysz to trzeba zacząć od nowa.
- Rozumiem.
Leżałem. Próbowałem się nie ruszać, ale mi nie wychodziło. Dla uspokojenia nuciłem sobie pod nosem.
- Louis masz się nie ruszać, śpiewanie też się do tego zalicza.
- Mam klaustrofobie, to mi pomaga.
- Dobra, a jak ktoś inny by śpiewał też ci pomoże?
- Tak.
Jasmine
Nie wierzę, że to robię. Rozejrzałam się po gabinecie myśląc nad piosenką. Mój wzrok padł na choinkę. Przypomniałam sobie jedną ze świątecznych piosenkach. Zamknęłam drzwi i zaczęłam śpiewać do mikrofonu.
Pierwsze Boże Narodzenie
Które aniołowie ogłosili
Było obchodzone przez ubogich pasterzy
Na polach, gdy leżeli
Na polach, gdzie leżeli
Strzegąc swoich trzód
W pewną chłodną zimową noc
Która była taka głęboka
Boże Narodzenie, Boże Narodzenie,
Narodził się Król Izraela
Patrzyli oni w górę
I widzieli gwiazdę
Świecącą na wschodzie
Daleko ponad nimi
I oświetlała ona ziemię
Wspaniałym światłem
I świeciła tak
Zarówno w dzień jak i w nocy
Boże Narodzenie, Boże Narodzenie
Narodził się Król Izraela
Narodził się Król Izraela
Przez całe dwadzieścia minut śpiewałam kolędy. W końcu badanie się skończyła. Przyjrzałam się skanom i razem z Louisem wróciliśmy na izbę. Poszłam po kołnierz i recepty.- To dla mnie?- zapytał.
- Tak.- Podeszłam do niego i zapięłam mu kołnierz.- Masz w tym chodzić przez dwa tygodnie i przyjmować te leki.- Podałam mu receptę.- Za dwa tygodnie masz przyjść do mnie na kontrol.
- Jasne pani doktorko.
Ze śmiechem kazałam wyprowadzić sanitariuszowi Louisa. Lekki uśmiech wkradł się na moje usta. Jakoś lepiej upłynęła mi reszta nocy.
Dodałam nowych bohaterów.
swietny rozdział. Lou się pojawił super :)
OdpowiedzUsuńsupeer rozdział:D czekam na next - patrysia
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział.^^
OdpowiedzUsuńCzekam nn.:]
Louis wariat:)
OdpowiedzUsuń