sobota, 24 sierpnia 2013

Rozdział 7 "...Pani doktorko..."

Jasmine
    Siedziałam przy wysepce i patrzyłam na parujący kubek kawy. Dzisiaj czeka mnie nocny dyżur na izbie. Nie za bardzo je lubię, bo w nocy trafiają się najczęściej pijacy. Dla mnie to było bezsensowne upijać się do takiego stanu, żeby trafić do szpitala. Wizję kolejnych śmierdzących i obrzyganych ludzi przerwał mi dzwonek do drzwi. Zerwałam się z wysokiego krzesła i pobiegłam otworzyć. W drzwiach stał listonosz. Strasznie się cieszyłam, bo czekałam na list od Luc'a. Jest na misji w Afganistanie i nie miałam od niego żadnych wiadomości. Bardzo się o niego martwiłam. 
- To z armii- powiedział listonosz podając mi dużą i grubą kopertę.
    Podpisałam kwitek i drżącymi palcami odebrałam przesyłkę. Położyłam ją na wysepce i zastanawiałam się czy na pewno chcę wiedzieć co jest w środku. Chyba wolałam żyć w niewiedzy. Pozostawiłam ją na blacie w kuchni i zabrałam się za sprzątanie. Co wchodziłam do kuchni mój wzrok wędrował na prostokątna kopertę. W końcu ją otworzyłam. Ze środka wypadły nieśmiertelniki na metalowym łańcuszku. Wyjęłam kartkę ze środka. Z całego listu zrozumiałam tylko jedno słowo ZAGINĄ. Siedziałam na podłodze i płakałam. Tylko dwa razy w życiu byłam w takim stanie. Po śmierci rodziców oraz przed pogrzebem Willa.
6 Lat wcześniej
    Rano jak wstałam myślałam, że nie mam więcej łez do wypłakania. Ubrana w koszulkę Willa, która była przesiąknięta jego zapachem zeszłam na dół do kuchni.  Spojrzałam na drzwi lodówki i widząc nasze wspólne zdjęcie znowu zaczęłam beczeć. Usiadłam na podłodze i chowając twarz w dłoniach wylewałam kolejne potoki łez. Ktoś pogłaskał mnie po włosach. Wtuliłam twarz w pierś Lucasa.
    Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Blade policzki podkreślone czarnymi ciuchami. Niebieskie oczy bez żadnego wyrazu. Wzięłam głęboki oddech i po kilku chwilach wypuściłam powietrze z płuc. Powtórzyłam tę czynność jeszcze raz i znowu i znowu. W końcu się uspokoiłam. Założyłam czarne kozaki i płaszcz.
    Mocno ściskając rękę Louisa stałam na cmentarzu razem z resztą ludzi. Jest zimno, pada śnieg. Jest mi niedobrze. Po prostu czuję, jak wszystkie wnętrzności wywracają mi się na drugą stronę. Puściłam dłoń Lucasa i wycofałam się do tyłu. Po chwili zaczęłam biec między nagrobkami. Trochę ciężko biega się w butach na obcasie, ale nie zwalniam. Płuca bolą mnie od nadmiernego wysiłku i zimnego powietrza, ale zatrzymuję się dopiero przed domem. Otworzyłam drzwi i pobiegłam na górę. Do walizki zaczęłam pakować wszystkie swoje rzeczy.
- Co ty do cholery wyprawiasz?- zapytał Luc.
- Pakuję się. Nie mogę tutaj zostać.
Louis
    Niepotrzebnie ciągnęli mnie do tego szpitala. Przecież nic takiego sobie nie zrobiłem. Może trochę kręciło mi się w głowie. Harry podtrzymywał mnie z jednej strony, a Zayn z drugiej. Jak małe dziecko wsadzili mnie na tył do samochodu. Pojechaliśmy do szpitala.
- Chłopaki nic mi nie jest- jęknąłem zatrzymując się przed wejściem. 
- Nic ci nie zaszkodzi jak zbada cię lekarz- stwierdził Liam.
    Weszliśmy na izbę. Rozejrzałem się po poczekalni. Na plastikowych krzesełkach siedzieli pijani ludzie. Usiadłem na jednym z krzeseł, a Harry obok mnie. Odchyliłem głowę do tyłu i aż jęknąłem z bólu. Otworzyłem oczy i dostrzegłem przed sobą piękną dziewczynę.
- Harry jednak coś mi jest. Mam zwidy widzę anioła.- Harry tylko się zaśmiał.- Jej mogę dać się nawet pokroić
- To chyba nie będzie konieczne- stwierdziła ta piękna doktorka.- Pił pan coś?
- Nie, jak prowadzę to nie piję. Naprawdę nic mi nie jest.
- To stwierdzę ja. Co się stał?- zapytała. Wstałem z krzesła i poszedłem za nią.
- Wracałem do domu i pies wyskoczył mi na drogę. Chciałem go ominąć, ale jest strasznie ślisko przypierdoliłem we własną bramę wjazdową.
- Usiądź na tym łóżku.- Wykonałem jej polecenie, a dziewczyna zniknęła za jakimiś drzwiami. Po chwili wróciła. Poświeciła mi latarką po oczach i zadała kilka pytań.- No dobra teraz jedziemy na tomografie.
    Niechętnie usiadłem na wózku i pojechaliśmy. Lekarka nic się nie odzywała. 
- Pani doktorko, a co mi jest?- zapytałem.
- Podejrzewam wstrząs mózgu, ale tylko taki lekki. 
- To dobrze, że lekki- zaśmiałem się.- Na pewno jest gorzej z moim autem.
- Nie leczę samochodów.
- A to wielka szkoda. Mój samochód też miałby przyjemność z oglądania pani.
- Widzę, że poczucie humoru pana nie opuszcza.
- Nigdy.
    Zatrzymaliśmy się przed jakimiś drzwiami. Wjechaliśmy do środka.
- Będziesz musiał położyć  się na tym łóżku i nie ruszać się przez 20 minut. 
- Mam tam leżeć w środku?
- Tak, to jakiś problem?
- Nie.- Przecież nie przyznam się przed kobietą, że się boję. Grzecznie położyłem się na łóżku.
- Będę za ścianą. Jest tutaj mikrofon więc w razie co mów. Za każdym razem jak się ruszysz to trzeba zacząć od nowa.
- Rozumiem.
    Leżałem. Próbowałem się nie ruszać, ale mi nie wychodziło. Dla uspokojenia nuciłem sobie pod nosem.
- Louis masz się nie ruszać, śpiewanie też się do tego zalicza.
- Mam klaustrofobie, to mi pomaga.
- Dobra, a jak ktoś inny by śpiewał też ci pomoże?
- Tak.
Jasmine
    Nie wierzę, że to robię. Rozejrzałam się po gabinecie myśląc nad piosenką. Mój wzrok padł na choinkę. Przypomniałam sobie jedną ze świątecznych piosenkach. Zamknęłam drzwi i zaczęłam śpiewać do mikrofonu.

Pierwsze Boże Narodzenie
Które aniołowie ogłosili
Było obchodzone przez ubogich pasterzy
Na polach, gdy leżeli
Na polach, gdzie leżeli
Strzegąc swoich trzód
W pewną chłodną zimową noc
Która była taka głęboka
Boże Narodzenie, Boże Narodzenie,
Narodził się Król Izraela
Patrzyli oni w górę
I widzieli gwiazdę
Świecącą na wschodzie
Daleko ponad nimi
I oświetlała ona ziemię
Wspaniałym światłem
I świeciła tak
Zarówno w dzień jak i w nocy
Boże Narodzenie, Boże Narodzenie
Narodził się Król Izraela
Narodził się Król Izraela
    Przez całe dwadzieścia minut śpiewałam kolędy. W końcu badanie się skończyła. Przyjrzałam się skanom i razem z Louisem wróciliśmy na izbę. Poszłam po kołnierz i recepty.
- To dla mnie?- zapytał.
- Tak.- Podeszłam do niego i zapięłam mu kołnierz.- Masz w tym chodzić przez dwa tygodnie i przyjmować te leki.- Podałam mu receptę.- Za dwa tygodnie masz przyjść do mnie na kontrol.
- Jasne pani doktorko. 
    Ze śmiechem kazałam wyprowadzić sanitariuszowi Louisa. Lekki uśmiech wkradł się na moje usta. Jakoś lepiej upłynęła mi reszta nocy.


Dodałam nowych bohaterów.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Rozdział 6 "...To znowu się zaczyna"

Jasmine 
    Lucas od dwóch miesięcy jest w wojsku. Często rozmawiamy przesz Skype. Ja od miesiąca chodzę na uczelnię. Bardzo się z tego cieszę. Z Will'em dzieje się coś niedobrego. Podejrzewam najgorsze. Chciałam wierzyć, że to tylko moje wyobraźnia, ale co raz dostawałam nowe dowody. Mój chłopak zrobił się nadpobudliwy, ciągle był rozdrażniony, a nawet agresywny.

    Siedziałam na swoim łóżku i płakałam po kolejnej kłótni. Z dnia na dzień bałam się go coraz bardziej. Drzwi mojego pokoju się otworzyły. William podszedł do łóżka, na którym siedziałam. Przerażona przesunęłam się w sam kont.
- Maleńka przepraszam- powiedział cicho.
- Will zwykłe przepraszam nie pomoże. To znowu się dzieje. 
- Co takiego?
- Nie udawaj. Ja to widzę. Ty znowu bierzesz. Jesteś taki sam  jak wtedy.
- Przepraszam- powiedział i wyszedł.
    Przytuliłam się do poduszki i zaniosłam się jeszcze głośniejszym płaczem. To wszystko było nie tak.
GRUDZIEŃ
    Od dwóch miesięcy nie maiłam żadnych wiadomości od Williama. Starałam się funkcjonować normalnie. Właśnie wracałam ze świątecznych zakupów. kiedy rozdzwoniła się moja komórka. Byłam pewna, że to Lucas bo czekał na mnie w domu. Zdziwiona przez kilka chwil wpatrywałam się w zdjęcie i imię na ekranie. Drżącymi palcami odebrałam telefon.
- Will- powiedziałam.
- Jeżeli chcesz jeszcze zobaczyć swojego kochasia to przyjdź za godzinę do starej fabryki przy cmentarzu- usłyszałam nieznajomy szorstki głos.
    Lucas zaparkowała przy cmentarzu. Uparł się, że pojedzie ze mną. Powoli szliśmy w stronę fabryki. Byliśmy już praktycznie na miejscu kiedy znowu zadzwoniła moja komórka.
- Naciesz się jego widokiem.- Tylko tyle powiedział zanim się rozłączył.
    Spojrzałam w kierunku fabryki i zobaczyłam Willa. Zaczęłam biec. Przed fabryką pojawił się jeszcze ktoś. Usłyszałam strzał. Chciałam biec jeszcze szybciej, ale Luc złapała mnie w tali i trzymał. Próbowałam się wyrwać. Krzyczałam i biłam go pięściami.
- Puść mnie!!- Usłyszałam kolejny strzał, a później odjeżdżający samochód.
    Uścisk Lucasa się rozluźnił. Wyrwałam się i pobiegłam w tamtą stronę. Leżał na ziemi. Krew plamiła na szkarłatno śnieg. Klęczałam na ziemi próbując zatamować krwotok. Podniósł dłoń i dotknął mojego policzka zostawiając na nim ślad krwi.
- Mój anioł- powiedział słabo. Chciałem z tego wyjść. Dać nam jeszcze jedną szansę.
- Będą miliony szans.
- Nie będzie. To przegrana sprawa.
- Nic ci nie będzie. Zaraz przyjedzie karetka.
- Kocham cię.
    Zamknął oczy, a jego klatka piersiowa unosiła się coraz wolniej. Dłoń, która ciągle dotykała mojego policzka bezwładnie opadła na zimny śnieg.
- Will nie możesz mi tego zrobić- powiedziałam uciskając jego klatkę piersiową.
    Przyjechała karetka. Lucas siłą odciągnął mnie od ukochanego. Patrzyłam jak sanitariusze wykonują te sam czynności co ja przed chwilą.
    Nie wiem jakim sposobem wróciłam do domu i jak znalazłam się pod prysznicem. Nie wiedziałam co się dzieje wokół mnie. Patrzyłam jak krew wraz z wodą spływa po moim ciele

    Otworzyłam oczy i spojrzała na swoje nagie ciało, nie było na nim ani śladu krwi. Zakręciłam gorąca wodę i wyszłam z kabiny. Owinęłam się ręcznikiem.

- Jasmine miałaś do tego nie wracać- powiedziałam do siebie.- To było dawno. Nie wracaj do tego piekła.
Dokładnie się wytarłam i przebrałam się w ciemną koszulkę z napisem "British army", oczywiście ukradzioną dla mojego brata, oraz czarne bawełniane spodenki. Ciemne włosy zebrałam w kok na czubku głowy. Tak ubrana poszłam do salonu i czekałam na pizzę. Byłam strasznie zmęczona po dyżurze.
    Od wydarzeń z pod fabryki minęło sześc lat, Ja jestem rezydentką na chirurgii w Londyńskim szpitalu, Lukas starszym sierżantem w Brytyjskiej armii, a Will ma piękną płytę nagrobną na cmentarzu w Coventry. Starałam się nie wracać do tego. Jakoś mi się udawało do tej pory. Wszystko przez tę dziewczynę. Dzisiaj trafiła do szpitala dziewczyna postrzelona tak samo jak Will. W brzuch i klatkę piersiową. Umarła mi na stole.




Macie tu kolejny rozdział. Następny dodam dopiero gdzieś za tydzień bo odwiedzam ciocię, później mam chrzciny i mam ograniczony dostęp do komputera. Tu nie ma wifi ;(. Dość tego mazania się. Mile widziane komentarze i do następnego.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Rozdział 5 "...Proszę uważaj..."

Jasmine
    Wakacje powoli dobiegały końca. Chodziłam po księgarni kupując podręczniki, zeszyty i długopisy. Wykreślałam kolejne pozycje z mojej listy. Luc z Will'em poszli zaopatrzyć się w alkohol na imprezę pożegnalną. Lucas za tydzień wyjeżdża. Postanowiłam, że kupię sobie coś do czytania. Z półki wzięłam interesującą mnie książkę. Kupiłam od razu trzy części.
    Stałam przed księgarnią z masą ciężkich toreb. Czemu książki muszą tyle ważyć? Czekałam na tych dwóch przygłupów. Ich jak gdzieś posłać to jak po śmierć. W końcu zobaczyłam William'a z papierosem w ręku. Nienawidziłam jak palił. Bałam się, że może wrócić do starych nawyków, do tego cholernego nałogu. Odepchnęłam od siebie dręczące mnie myśli.Nim się obejrzałam oboje szliśmy w stronę samochodu.
- Co wy księgarnie obrabowaliście?- zapytał Luc.
- Wy pewnie monopolowy- odgryzłam się.- Ja muszę kupić sobie coś na wieczór. Jedźcie do domu i wszystko przygotujcie.
    Jako, że jestem kobietą nie kupiłam tylko jednej sukienki. Po odwiedzeniu kilku sklepów, z masą zakupów, taksówką wróciłam do domu. Chłopacy posłuchali mojej rady i wszystko było już gotowe. W salonie na stołach stały przekąski oraz alkohol, a z głośników leciała głośna muzyka. Poszłam do siebie się ubrać. Założyłam czarną, krótką spódniczkę i białą bluzeczkę na cienkich ramiączkach. Do tego czarne botki na wysokim obcasie. <klik> Podkręciłam końcówki swoich długich i ciemnych włosów. Poprawiłam makijaż i gotowa zeszłam na dół. Do domu schodzili się goście. Połowy z nich nie znałam. W pewniej chwili zobaczyłam jak William z kimś się kłóci. Twarz mężczyzny była dziwnie znajoma, ale zanim zdążyłam się dokładniej przyjrzeć zniknął gdzieś w tłumie. Przestałam się nad tym zastanawiać i wróciłam do śpiewania razem z zespołem. Był to mój ulubiony.
Musimy trzymać się razem
Nie ma poddawania się
Ręka w rękę na zawsze
Wtedy wszyscy wygramy*
    Piosenka się skończyła, a ja poszłam po kolejnego drinka. Tańczyłam z wieloma osobami, najwięcej z Will'em. Kilka godzin później goście pomału zaczęli się rozchodzić. Pośród pozostałych imprezowiczów szukałam mojego braciszka. Siedział na fotelu taty pod ścianą. Chciałam usiąść na oparciu jak to zwykle robiłam, ale trafiłam na jego kolana. Zachichotałam pod nosem. Byłam już nieźle pijana inaczej nie chichoczę.
- Jasmine upiłaś się- stwierdziła rozbawiony Luc.
- Tylko troszeczkę- przyznałam pokazując palcami jak dużo.- Lucas proszę uważaj tam w wojsku. Bo jak nie to cię ukatrupię.
- Dobrze siostrzyczko.- Zgodził się. -Może ty się położysz spaciu?
- Jak mnie zaniesiesz do łóżeczka- powiedziałam uśmiechając się słodko.
Lucas zaśmiał się, ale i tak zaniósł mnie na górą. Położył mnie na łóżku i zdjął ze mnie buty,
- Kocham cię braciszku- powiedziałam zanim zasnęłam


* Nickelback When We Stand Toghether
Tak wiem, krótki, ale w następnym się poprawię. Mile widziane komentarze i do następnego.